31.01.2017, 16:56
Reporter Gazety Wyborczej pisze:
Cytat:Od lat po pociągach czekających na dworcu chodzi żebrak i prosi o 4 zł, bo „zabrakło do biletu”.
Spotykam go najczęściej w pociągu do Białegostoku. Kursuje na Centralnym albo na Wschodnim – w zależności od tego, gdzie wypada dłuższy postój. Ma 30, może 35 lat. Nienagannie ubrany. Twarz raczej zadziorna. Z pociągu znamy się od lat, jeszcze chyba z czasów studenckich. Za każdym razem jest ta sama śpiewka: „Jadę do Białegostoku. Zabrakło mi 4 zł do biletu. Czy może mnie pan wspomóc?”. Zazwyczaj te słowa padają po cichu, tak by inni pasażerowie nie słyszeli.
Lata praktyki rozwinęły u mojego znajomego z pociągu umiejętności interpersonalne i asertywność: nie ma większego problemu z tym, by podejść do kolejnego pasażera z prośbą o 4 zł, mimo że przed chwilą dostał je od kogoś innego, więc na bilet powinien już uzbierać.
Ostatnio jednak podchodzi do mnie coraz rzadziej. Być może już mnie kojarzy. Za każdym razem, kiedy prosił mnie o owe 4 zł, wypowiadałem przygotowaną formułkę: „Co tydzień panu brakuje do biletu?”. On niewzruszony odpowiadał: „Taka moja praca”. I szedł dalej.
W ostatnią sobotę tradycyjnie spotkaliśmy się w pociągu. Mężczyzna do mnie nie podszedł, ale widziałem, że dwie kobiety z mojego wagonu dały mu jakieś pieniądze. W następnym wagonie też zbierał.
Ale w sobotę wydarzyło się też coś nietypowego. Pierwszy raz trafiłem na konkurencję zbieracza. Kilka chwil po moim starym znajomym w wagonie pojawił się inny młody mężczyzna. Jemu też zabrakło do biletu do Białegostoku, ale już 6 zł. Podróżni byli lekko zdezorientowani. Konkurent nic nie uzbierał.
Jestem ciekaw, kiedy kolejarze dojdą do wniosku, że tak jednak być nie powinno. Kiedy w pociągu pojawi się trzech, a może czterech panów, którym zabrakło na bilet? A może kiedy ci panowie pobiją się między sobą o rewir?